Szklana toaleta w Tokyo. Autor projektu: Shigeru Ban
Jak zwykle zaczęło się od Raczka. Tomasza Raczka i jego recenzji filmu „Perfect Days”, który ocenił bardzo wysoko. Z recenzji dowiedziałam się także, i to było drugim powodem mojego zainteresowania, o Tokyo Toilet Project, związanym z przygotowaniami do olimpiady w Tokio 2020 roku. Spodziewając się zwiększonej liczby turystów i obserwatorów wydarzenia, postanowiono zapewnić więcej toalet w centrum miasta. Projekty zlecono kilkunastu słynnym architektom, więc myślę, że ta sytuacja zmobilizowała ich w szczególny sposób, aby dobrze wypaść i dzięki temu powstało kilkanaście arcydzieł architektury kibelkowej. Można o nich poczytać i obejrzeć na stronie: https://tokyotoilet.jp/en/
Powstały obiekty na tyle interesujące, że poproszono Wima Wendersa o zrobienie filmu dokumentalnego na ich temat. Reżyser był nieco skonsternowamy tą prośbą, pracował wtedy od wielu miesięcy nad filmem „Anselm” o wielkim niemieckim artyście tworzącym wielkie dzieła sztuki, a tu proszę - film o kibelkach miejskich? Zaproszono go, więc pojechał, zwłaszcza że było to tuż po pandemicznym lockdownie i że lubi to miasto. Na miejscu temat bardzo go zainteresował, zobaczył w nim projekt artystyczny i społeczny związany z głęboko zakorzenionym w kulturze japońskiej przywiązaniem do higieny, czystości i dbałości o otoczenie. Wtedy właśnie postanowił zrobić coś więcej niż dokument.
Gdybym nie znała tej opowieści, nie domyśliłabym się, że pokazanie nowoczesnych toalet miejskich w Tokio było pretekstem do powstania filmu. Główny bohater jest sprzątaczem tych toalet, a film opowiada kolejne dni jego życia, jak wstaje, jedzie do pracy, sprząta, podczas przerwy na lunch je kanapki w parku obserwując przyrodę i innych ludzi. Po pracy idzie do łaźni miejskiej, bo łazienki nie ma u siebie, robi pranie w miejskiej pralni i żywi się też na mieście. W jego bardzo skromnym jak na nasze standardy mieszkaniu ma tylko miejsce do spania, książki, muzykę na taśmach i zdjęcia.
Scenariusz do filmu powstał w cztery tygodnie, realizacja zdjęć w Tokio trwała 16 dni, film zrealizowano bardzo szybko więc jego powodzenie i sukces, Złota Palma w Cannes i nominacja do Oskara, zaskoczyły chyba samych autorów. Wszyscy zachwycili się świetnym aktorstwem Kōji Yakusho grającego główną rolę. Jest to opowieść o prostym życiu, minimalizmie i redukcji potrzeb, w czym zauważono urodę, poezję a także to, że codzienne czynności nie muszą być rutyną, lecz mogą być rytuałem. Znawcy kultury japońskiej nazwali przedstawione tam zachowania takie jak: Komorebi - czyli obserwowanie ulotnych obrazów stworzonych przez światło prześwitujące między liśćmi drzew, Wabi sabi - umiłowanie naturalnej prostoty, akceptacja dla rzeczy zwykłych i niedoskonałych oraz Ikigai - znajdowanie przyjemności w działaniu, zadowolenia i harmonii w codziennych czynnościach.
Komerebi na moim tarasie
Każdy zobaczy w tym filmie coś dla siebie - na tym polega przecież wartość dzieła artystycznego. „Perfect Days” jest filmem wartym poznania. Mnie urzekł przede wszystkim swoim pogodnym klimatem, pięknymi zdjęciami, muzyką, zgodą na życie takim, jakim jest.
Owe pogodzenie z losem i umiejętność cieszenia się tym, co mamy, jest przez wszystkich entuzjastów podkreślana, a ponieważ ciągle myślę o filmie, przeczytałam kilka recenzji i opinie widzów. Wielu z nich, nawet tych zachwyconych, że jest tak pięknie i poetycko, snuje domysły, z jakiego powodu główny bohater uosabiający powyższe wartości, żyje w ten właśnie sposób? Czy to świadomy wybór? Dlaczego wykonuje lichą, pogardzaną pracę, jeśli jest inteligentny i wykształcony? Snują domysły, czy ta radość ze zwykłych spraw nie jest przykrywką dla skrywanej porażki i samotności? Porażki w świecie inteligentnych, a więc oczywiście ambitnych ludzi dążących do sukcesu. Samotności, bo wszyscy „sprawni społecznie” ludzie chętnie wchodzą w liczne interakcje z innymi.
Widzę w tych opiniach istotną niespójność - z jednej strony zachwyt minimalizmem i wycofaniem, a z drugiej niedowierzanie, że można z własnego wyboru zrezygnować z tylu dóbr. „Dalej, szybciej, więcej” jest motywem wszelkiej działalności od wieków zakorzenionym w naszej kulturze zachodu. Niepojęte nam się wydaje, że można przez 40 tysięcy lat żyć ciągle na etapie łowiectwa i zbieractwa, jak np. Aborygeni, lub godzinami obserwować grę świateł na liściach, kamienie na zagrabionym piasku, krzywą miseczkę do herbaty - jak Japończycy. Ciągłe parcie do przodu, zdobywanie wiedzy, zasobów i pozycji społecznej, podświadomie uważamy za najważniejszy cel życia nawet wtedy, gdy akceptujemy i chcemy przyjąć dla siebie odmienne systemy wartości innej, podziwianej przez nas kultury.
Przyglądanie się owej przepaści kulturowej między wschodem i zachodem było głównym powodem, dla którego oglądałam nową ekranizację Szoguna. Jednym z producentów serialu jest odtwórca roli Toranagi, Hiroyuki Sanada - Japończyk, który zadbał o rzetelne pokazanie kultury japońskiej. Zatrudnił rzeczoznawców do spraw strojów, fryzur, walk na miecze a przede wszystkim rytuałów i ważnych ceremonii. Nie chciał uczestniczyć w kolejnej amerykańskiej opowieści z Japonią w tle, takich jak np. kinowe hity „47 Roninów” czy „Ostatni samuraj”. Moim zdaniem miało to decydujący wpływ na sukces filmu. Stara wersja Szoguna z lat osiemdziesiątych jest słodką historią miłości z hollywodzkim gwiazdorem w roli głównej. Nowa pokazuje zderzenie kultury japońskiej z europejską i niekończące się wysiłki zrozumienia jej przez przybysza z Europy. Choć wydarzenia pokazane w Szogunie miały miejsce 400 lat temu, a światowa ekspansja kultury zachodniej i globalizacja upodobniły do siebie odległe zakątki, to i tak wielu z nas ma zakodowane w podświadomości wzorce myślenia naszych przodków, które nakazują nam ciągłe parcie do przodu, więc pełne zrozumienie dla innych systemów wartości przychodzi z trudem nawet przy wielkiej dawce dobrej woli.
Ostatnio opublikowane
ul. Karpińskiego 31
51-144 Wrocław, Polska
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.